Archiwum

Posts Tagged ‘Bart Krysiuk’

Outsiters part 7 – Godzina Czarownic

Spłacam w dalszym ciągu dług wdzięczności wytwórni Witching Hour i jej niezawodnemu szefowi Bartowi Krysiukowi. Zgodnie z zapowiedzią z części szóstej poświęcę kilka słów kilku wydawnictwom z tej stajni. Nie będzie rozpisywania się o wznowieniach demówek Behemoth, bo recenzja tychże została, o dziwo!, zamówiona przez Onet i w dziale recenzji serwisu muzycznego możecie dowiedzieć się, co na ich temat myślę (zdradzę, że myślę całkiem dobrze). Zgodnie z przyjętym założeniem na początku cyklu, będzie o tych tytułach, które, nad czym ubolewam, szerzej opisane zostaną pewnie prawie wyłącznie w serwisach dedykowanych ekstremalnej muzie albo wortalach dopuszczających opinie o graniu, które u nas wciąż jeszcze gros uważa za coś niepoważnego. Wierzę, że ZZ, czyli Zbyś Zegler (patrz linki do blogów po prawej), popełni coś na ich temat na forum WP. O Iperyt już nawet popełnił. Sądzę, że nie przepuści też nowej płycie Azarath 😉

Czytaj dalej…

Godzina czarownic

Porzućcie wszelką nadzieję na lekkie, łatwe i spokojne dźwięki, jeśli zamierzacie zapoznać się z nowymi wydawnictwami Barta Krysiuka i jego Witching Hour Productions, które zawsze promuję z radością. Bo są ładnie wydane, w ludzkich cenach, bo promują niezłe polskie granie na przekór wszelkim trendom i modom. Cztery nowe tytuły wydane przez stajnię potężnego muzyka Hermh i biznesmena w jednej osobie, to bezkompromisowy death, black, black/death, death black, death/black/thrash metal. Dużo czasu zajęło mi wygospodarowanie kilku godzin na przesłuchanie promówek Morowe, Non Opus Dei, Magnus i Moon, ale cieszę się, że udało mi się je znaleźć. Dzięki temu mogę być jeszcze długo spokojny o kondycję polskiej sceny ekstremalnego grania.

„Eternal Circle” Non Opus Dei, to – jak dowiedziałem się z press release’a, szósta płyta zespołu z Olsztyna. Bezkompromisowy, mocno techniczny black/death metal z bardzo okazjonalnymi momentami wytchnienia, zwolnienia, jak psychodeliczno-horrorowy klimat w „Przystrojona słońcem”, czy płacz dziecka kończący ostatni na krążku „Until The Wheel Stops”. Dziewięć numerów, niewiele ponad 30 minut nieboskiej rzezi. Przyznam, że do tej pory Non Opus Dei pozostawał poza moim radarem, ale na szczęście wszedł już w jego zasięg i mam nadzieję, iż na długi w nim pozostanie. Czuć niesamowitą pasję na tej płycie. Co z tego, że zagrywki słyszane były wcześniej u tego i owego?! Liczy się szczerość przekazu, a co do tej nie mam żadnych wątpliwości. „Eternal Circle” olsztyńskiego kwartetu wyprodukował Szymon Czech, tak więc o jakość brzmienia możecie być spokojni.

Znacznie bardziej znanego fachmana do miksów i masteringu zaprosił powracający po kilkunastu latach wrocławski Magnus. Za obydwa procesy odpowiadał Marcin Bors (m.in. Kasia Nosowska). Ale mimo tego, że w ocenianym zestawie Magnus jest zespołem najbardziej doświadczonym, o największym dorobku fonograficznym i koncertowym, płyta „Acceptance Of Death” wypada najsłabiej. Jest dość monotonna, nudnawa. Na dłużej przykuł moją uwagę „Essence” z rozjeżdżającymi się postmetalowo, atonalnymi gitarami oraz „Nothing More” z walcowatym zwolnieniem. A tak, jest ostro, równo i bardzo, bardzo do przodu. Bezkompromisowo, bez dwóch zdań. Press release „Acceptance Of Death” wymienia jako punkty odniesienia między innymi dokonania starej (powinno być chyba bardzo starej) Sepultury i Sarcofago, z czym zdecydowanie się zgadzam. Dysonansowe, szybkie riffy mogą przywoływać skojarzenia ze starym Voivod. Słychać też trochę Slayera. Robert dalej ma pieszczochy z długimi gwoździami, jakby zatrzymał się w czasach powstawania Magnus. Drze się zawodowo, upływ czasu w ogóle mu nie zaszkodził. Mimo, że to moja najmniej ulubiona pozycja z zestawu, nie znaczy to, iż jest zła i nie należy dać jej szansy. Nawet trzeba dać! Ja zaś będę czekał na koncerty. Pamiętam, jak wieki temu Magnus zagrał w krakowskiej hali Korony na koncercie z okazji WOŚP. Wykonali kilka coverów (m.in. AC/DC), a potem zaczęli łoić swoje i publice miny nieco zrzedły 🙂

Natomiast Moi Mili Państwo, którzy odwiedzacie „Buszującego w morzu” i lubicie ostre, mroczne granie, koniecznie sięgnijcie po album „Piekło.Labirynty.Diabły” zespołu Morowe. Nazywają to post black metalem, ale mniejsza o etykietki. Na odpust i imprezę w remizie to się na pewno nie nadaje, na imprezę komunijną oraz wesele też nie (chyba, że ogromnie nam zależy na wywołaniu skandalu obyczajowego). Lecz jeśli chcecie zagłębić się w mrocznej, ostrej, psychodelicznej otchłani, poczuć – jak reklamuje wydawca – oddech diabła na plecach, zagłębić się w melancholii i chaosie, to czem prędzej odwiedzać stronę Witching Hour i nabywać. Za zespołem stoi Nihil, którego miłośnicy black metalu znają między innymi z równie ciekawej Furii. Zresztą, co ja się będę męczył, wysilał nadwerężone remontem i bieganiem po sklepie budowlanym szare komórki, przeczytajcie sobie zapowiedź tego, co Was czeka od Morowe w wykonaniu promocji Witching Hour i potem nie zarzucajcie mi, że nie ostrzegałem: „W wypadku styczności z krwią zapala ją i zaraża, a przedostawszy się do serca zabija. Uczucie zimna i dreszcze, gorączka, ociężałość, bóle i zawroty głowy, odchodzenie od rozumu, duszność, pragnienie, biegunki i wymioty (często krwawe), mocz mętny, cuchnący jak u konia, bezsenność, puchlina i dymienice. Oto Morowe”. Osiem numerów, około 50 minut. Miłych wrażeń, co najmniej tak bardzo miłych, jak moje podczas słuchania.

Ostatnia w zestawie, to kapela legendarna, podobnie jak jej lider. Moon i Cezar powracają podobno na dobre i od razu atakują wściekle. Jak mówił muzyk w wywiadzie dla magazynu/katalogu WHP, Christ Agony również będzie istnieć, koncertować, nagrywać płyty (zresztą, Vizun okłada „gary” w obydwóch formacjach). Tyle radości na raz 🙂 Tytuł: „Lucifer’s Horns”, czyli mamy pewność, że Cezar nie nawrócił się na dominującą religię ojczyzny naszej, he, he. Jedenaście kawałków, w tym dwa po polsku. „Daemon’s Heart” to na nowo nagrany numer, pochodzący z tak zatytułowanej płyty, wydanej w 1997 roku. Klasa, po prostu. Nie tylko bezsensowne naparzanie, lecz również niesamowity, mroczny, posępny, diabelski wręcz klimat (zwróćcie uwagę na „Torches Begin To Burn” i tę czystą, akustyczną gitarę). Black metal, który się nie nudzi umieją nagrywać naprawdę nieliczni. Cezar do nich się zalicza. Moon na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Czuć na „Lucifer’s Horns”, poza ukłuciami rogów Lucyfera rzecz jasna, świeżość, energię i radość z grania, ogromny zapał i zaangażowanie przebijają z każdego kawałka. Świetnie mi się tego słuchało i wierzę, że tym spośród Was, którzy lubią ostrą muzę, też będzie. Docent, gdziekolwiek jest, na pewno jest szczęśliwy, że Moon powrócił i to w takim stylu.

Kolejne wejście za kilkanaście godzin, bo rozpoczęła się przerwa w remoncie 🙂 Nie, nie będzie o Nergalu. Nie będę się posiłkował jego tragedią, by w wyszukiwarkach być wyżej i by mieć więcej kliknięć. Życzę mu powrotu do zdrowia, jak i cały muzyczny świat (vide komentarze pod newsami na Kerrangu!, Blabbermouth, gdzie jadu prawie nie ma, w przeciwieństwie do polskich serwisów). Posilajcie się kolorowe pisemka, bo to czas waszych żniw. Nie będzie ani słowa o pewnym festiwalu (s)hitów w Bydgoszczy, gdzie miała zostać, a w końcu nie została wykonana piosenka do „Music Master: Chopin”. Well… Artystka pewna jednak musiała popracować dłużej nad aranżem i wokalami… Ech… A jaka to artystka, to się domyślcie. Nagród rzeczowych nie przewiduję, mogę co najwyżej upublicznić zwycięzcę tu i ówdzie 😉 A za chwil kilka do klubu Re na koncert zespołu Blueneck, o którym na razie wiem niewiele. Gig organizuje niestrudzony promotor alternatywnej muzy w Krakowie, pochodzący z Wadowic Paweł Gaik, z którym kiedyś dzieliliśmy biurka w Onecie 🙂 Ludziom z kręgów indie znany jako Gajwer. Jak ktoś się nudzi, to zapraszam w jego imieniu. Koncert jest za free.