Strona główna > Muzyka > Outsiters Part 1

Outsiters Part 1

Nie, nie ma żadnego błędu, nic mi się nie pomieszało. „Outsiters” będzie cykliczną nazwą postów, w których będę pokrótce opisywał płyty, filmy, które nie znajdą się na site’ach, na których zazwyczaj pojawiają się moje teksty. Innymi słowy, nie chciano, abym dane tytuły recenzował i mi za nie wybecalować fortunę (rzecz oczywista;-)). W większości będą to zachęty do zapoznania się z wydawnictwami, które uważam, że warte są poświęcenia czasu. Ale nie braknie też takich dzieł, które niestety przyniosły rozczarowanie.

W części pierwszej „Outsiters” do takich zalicza się, co piszę z wielką przykrością, „Relentless Retribution” Death Angel. Nudna ta płyta, przydługawa. Panowie za bardzo kombinują tam, gdzie kombinować nie trzeba, przedłużają piosenki, czyniąc je dla słuchacza nużącymi. Oczywiście, że Death Angel wciąż gra dobry thrash metal, lecz po twórcach „Act III” spodziewać się musimy więcej. „Truce”, „Absence Of Light” i jeszcze jedna kompozycja, której tytułu w tej chwili nie pomnę, to za mało. Na koncertach wciąż fajnie wypadają, ale skład już nie ten i najwyraźniej w tym nowym nie do końca żre w sensie kreatywności.

Zupełnie inna bajka to „Wonderlustre” Skunk Anansie. Szkoda, że nie miałem okazji wylania rzeki pochlebstw w recenzji dla źródła o większej oglądalności niż „Buszujący…” 🙂 A zrobiłbym to z wielką ochotą, bo to jeden z najlepszych comebacków, jakie słyszałem w życiu. Mniejsza o to, czemu akurat teraz się dogadali i co nimi kierowało. Moc w tej płycie jest przepotężna, a za riff do „My Ugly Boy” Ace’owi dałbym wszystkie rockowe nagrody muzyczne, które wymyślono. Numer bez dwóch zdań stanie się evergreenem Skunk Anansie, obok tych wielkich piosenek nagranych kilkanaście lat temu. Na Open’erze nie mogłem być i ich obejrzeć, ale liczę mocno na to, że Anglicy zostaną wkrótce zaproszeni do Polski ponownie. Wtedy za nic nie przegapię okazji zobaczenia.

Marzy mi się również koncert Linkin Park. Kiedyś się z nich wyśmiewałem, później zacząłem zmieniać zdanie, a dziś uważam ich na jeden z najciekawszych i najodważniejszych zespołów rockowych. Sorry, dla mnie LP metalowe ciągotki miał może na dwóch pierwszych płytach. Potem to było bardziej rockowe, rockowo-hiphopowe granie, aż do „A Thousand Suns” właśnie. Trzeba mieć jaja, żeby tak mocno skręcić z drogi, po której się bezpiecznie jechało tyle lat, zarabiając krocie. Ale Rick Rubin skutecznie wmówił panom, że jak opchnęli ponad 50 mln płyt, to sobie mogą robić co chcą. I zrobili. Zrobili płytę elektroniczną, dość minimalistyczną i leniwą, z kilkoma żywszymi momentami, choćby „When They Come For Me”, i ślicznymi balladowymi melodiami (choćby „Robot Boy”). Podejrzewam, że nawet die-hard fani LP mogą mieć problem z akceptacją materiału, bo naprawdę daleko odbiega od tego, do czego Amerykanie zdążyli przyzwyczaić. To bardziej podkład do futurystycznego filmu, gry komputerowej (jeden numer faktycznie został w niej wykorzystany), na randkę robotów, mających w sobie ludzkie odruchy i słabość do naszej cywilizacji 😉  I wchodzi nie za pierwszym razem. Przez trzy przesłuchania zastanawiałem się, czy ich nie pop… o dokumentnie, a od czwartego zastanawiałem się, jak to możliwe, że wcześniej nie odkryłem wspaniałości tego krążka.

„Wonderlustre” to nie jedyny wielki powrót w 2010 roku. Kolejny, tym razem z metalowej półki, to „Blood Of The Nations” Accept. Zupełnie w wątpiłem w możliwość nagrania przez Niemców czegokolwiek sensownego, a jak się dowiedziałem, że z projektu wypisał się Udo Dirkschneider, to położyłem na Accept krzyżyk i życzyłem powodzenia. Okazało się jednak, że Mark Tornillo to klasowy wokalista i tym razem nie będzie takiej wtopy, jak w przypadku „Eat The Heat” i Davida Reece’a. Szkoda, że panowie Wolf Hoffmann, Herman Frank, Peter Baltes i Stefan Schwarzmann nie byli w stanie dogadać się z Udo, lecz strata jest tylko po stronie wokalisty. Bo byli koledzy nagrali więcej niż solidny materiał, z dobrym, rasowym wokalem i ze świetnym, mięsistym brzmieniem, które „wykręcił” Andy Sneap. Może do żelaznej klasyki Accept tym 12 piosenkom trochę brakuje, ale słuchanie riffów Wolfa Hoffmanna to naprawdę spora radość dla zwolenników klasycznego heavy metalu. Nie mogę się doczekać koncertu, który odbędzie się na początku lutego. Coś czuję, że frekwencja będzie potężna, a show powalający.

W następnej części „Outsiters” na pewno między innymi o nowej polskiej grupie Daytocome, a  może zdążę coś skrobnąć także o Adren’N’Alin, Newest Zealand i Jazzpospolita oraz Tank i SBB.

  1. Brak komentarzy.
  1. No trackbacks yet.

Dodaj komentarz