Strona główna > Muzyka, People > Krzysztof Klenczon (bonus)

Krzysztof Klenczon (bonus)

Jak już pisałem w jednym z poprzednich postów, przypadło mi w udziale rozmawianie z paroma osobami z powodu 70. rocznicy urodzin Krzysztofa Klenczona, która wypadała 14 stycznia. W sieci pojawiły się w związku z tym dwa wywiady oraz jeden artykuł. Niestety, na czas nie dotarły odpowiedzi od jednej z osób. Ale w końcu je mam i z radością publikuję 🙂

Rozmowy z redaktorem Markiem Gaszyńskim i byłym ministrem Andrzejem Olechowskim są już na stronach Muzyka.onet.pl, podobnie jak tekst oparty w niemałej mierze na tych rozmowach. Jeszcze raz moje wielkie podziękowania dla obu panów za czas i ciekawe odpowiedzi na pytania.

W komentarzach dostało mi się za tekst straszliwie. Dawno takiego poruszenia nie wywołałem. Ale Pani Ela Celejewska, rezydująca w Australii nasza rodaczka, która stamtąd prowadzi znakomitego bloga poświęconego Krzysztofowi Klenczonowi (klenczon.blogspot.com), choć z powodu nadmiaru obowiązków nie była w stanie pomóc mi na czas, zapoznała się z tekstem i wywiadami, stwierdzając post factum, że wykonałem dobrą robotę, a komentarzami nie mam się co przejmować 🙂 Pomijam już namiary, które od niej dostałem na osoby blisko związane z Klenczonem i Czerwonymi Gitarami, a które być może będzie mi dane wykorzystać w niedalekiej przyszłości. Przy okazji, właśnie z bloga prowadzonego przez Panią Elę pożyczyłem fragment zdjęcia Czerwonych Gitar. Wykonał je Marek Karewicz. (Korekta! Pani Grażyna napisała do mnie:  Zdjęcie to robił Stefan Kraszewski, a była to sesja foto w maju 1967 r. do drugiej płyty „Czerwone Gitary 2”; za pomyłkę przepraszam)

A propos Czerwonych Gitar. Jerzy Skrzypczyk, perkusista zespołu od jego początku aż do dziś, był tą osobą, na której odpowiedzi czekałem. Pan Jerzy zawczasu uprzedził, że w związku z koncertem z okazji urodzin Krzysztofa Klenczona w Gdyni, ma mnóstwo pracy i może być problem z dostarczeniem odpowiedzi przez 14 stycznia. Tak się niestety stało. Ale w żadnym razie nie mam zamiaru wyrzucać odpowiedzi muzyka do kosza albo zachomikować w archiwum. Zamieszczam je poniżej, dziękując za poświęcony mi czas. Mam nadzieję, że jacyś fani CzG i Klenczona zawitają na BWM i będą cieszyć się tym, czym Jerzy Skrzypczyk był uprzejmy podzielić się ze mną 😉 Może tym razem uniknę agresywnych komentarzy 😉 W razie czego napiszę do Pani Eli po wsparcie 😉 Enjoy! I podawajcie dalej!

 

***

 

Pamięta pan swoje pierwsze spotkanie z Krzysztofem Klenczonem? Jak wyglądało, jak zachowywał się Krzysztof? Może czymś pana zaskoczył? On miał już wtedy na koncie granie w Niebiesko-Czarnych, koncerty za granicą, a Czerwone-Gitary dopiero startowały…

Może zabrzmi to mało wiarygodnie, ale nie pamiętam. Pewnie wynikało to z faktu, że jako szesnastolatek grający jazz, nie znałem wtedy nazwisk polskich muzyków grających inny gatunek muzyki. Propozycja grania w tak zwanym zespole bigbeatowym była dla mnie dużym zaskoczeniem. Dopiero, na pierwszych naszych koncertach zobaczyłem, jak duża była popularność Krzysztofa. To była gwiazda popu.

Krzysztof spędził w Czerwonych Gitarach pięć lat. W tym czasie powstało mnóstwo niezapomnianych piosenek, a zespół stał się uwielbiany przez miliony fanów w Polsce, i nie tylko. Jak pan wspomina ten okres, gdy Krzysztof był w zespole? Jak wam się współpracowało?

W początkowym okresie, mówię tu o latach 1965-66 liderem grupy był Juras Kossela i rola Krzysztofa ograniczała się raczej do udziału w próbach i graniu na koncertach. Dopiero po rezygnacji Jurasa, kiedy funkcje kierownicze przejął Krzysiek, jego pozycja została bardziej wyeksponowana. Był to okres fantastycznej rywalizacji dwóch bardzo zdolnych kompozytorów, Krzysztofa Klenczona i Seweryna Krajewskiego. Przebój gonił przebój i krzywa popularności Czerwonych Gitar szła cały czas w górę i najczęściej, kiedy zespół zdobywa olbrzymią popularność, współpraca układa się znakomicie. Jednak taka sytuacja w perspektywie powoduje brak obiektywnego spojrzenia, co w późniejszym okresie doprowadziło do rozbieżności między dwoma liderami.

Koncertowaliście bardzo dużo, dość często gościli w studiu, więc na pewno zdarzyło się wiele ciekawych, śmiesznych historii. Może się pan podzielić jakimiś ciekawostkami, anegdotami związanymi z Krzysztofem Klenczonem?

Opowiem dwie, bo tylko te przychodzą mi w tej chwili do głowy. Pierwsza z nich miała miejsce w Domu Kultury w Rybniku. Na widowni siedział podpity gość i miedzy piosenkami cały czas miał coś do powiedzenia. Pomimo parokrotnego zwrócenia mu uwagi żeby nie przeszkadzał, facet był konsekwentny w swoich poczynaniach. W końcu Krzysztof nie wytrzymał, rzucił gitarę na scenę, zszedł na widownie, złapał faceta za kołnierz i wyprowadził go z sali. Jego wyczyn widownia przyjęła entuzjastycznie

Druga historia związana jest z okresem, kiedy do Gitar przychodziło bardzo dużo listów i różnego rodzaju przesyłek. W jednej z nich Krzysztof otrzymał duszę do żelazka. Dla przypomnienia, dusza do żelazka, to metalowy przedmiot, który rozgrzewało się w węglach do wysokiej temperatury, wkładało się go do korpusu żelazka i po nagrzaniu żelazko było gotowe do prasowania. Już to było zabawne, ale znacznie zabawniejsze było to, co fanka napisała na kartce dołączonej do tej przesyłki. A napisane było tak – „ZABRAŁEŚ SERCE, WEŹ I DUSZĘ”.

Czy miał Pan kontakt z Krzysztofem po tym, jak odszedł z Czerwonych Gitar? Gdy grał w Trzech Koronach, a potem wyjechał do USA? Czy kiedykolwiek była szansa na to, aby Krzysztof jeszcze zagrał z Czerwonymi Gitarami?

Jedyny nasz kontakt z Krzysztofem miał miejsce w Chicago, bodaj 5 lat po jego wylocie do Stanów. Czerwone Gitary były wtedy na trasie koncertowej w USA. W Chicago graliśmy w bardzo prestiżowej sali koncertowej McCormick Hall i tam właśnie w przerwie koncertu przyszedł do nas Krzysztof. Moment wyjątkowo wzruszający, przynajmniej dla mnie. Wyściskaliśmy się serdecznie, a po koncercie pojechaliśmy wszyscy do domu Krzysztofa i przy gorzałce przegadaliśmy do białego rana. Był to mój jedyny z nim kontakt, po odejściu od Gitar. Czy była szansa, żeby zagrał kiedykolwiek z nami? Ja myślę, że nie. Seweryn Krajewski mówi teraz, że mieli plany stworzenia razem z Krzysztofem nowego zespołu po jego przyjeździe do Polski, ale pomimo kilkukrotnego pobytu Krzyśka w kraju, nie doszło jakoś do ich spotkania. Trudno ocenić wiarygodność tych słów w momencie, kiedy Krzysztofa nie możemy już o to spytać.

„Zbuntowany anioł”, „polski John Lennon” – tak najczęściej opisywano Krzysztofa w różnych publikacjach. A jak pan opisałby jego? Jaki był jako człowiek, jako twórca?

Myślę, że określenie „Zbuntowany anioł” jest bardzo trafne. Bo z jednej strony był facetem twardym i wybuchowym, z drugiej bardzo uczuciowym i romantycznym. I takie były jego piosenki – zadziorne, jak „10 w skali Beauforta” czy „Nikt nam nie weźmie młodości”, i liryczne, jak „Historia jednej znajomości”, czy „Jesień idzie przez park”. Jego bardzo dużym atutem była ekspresja estradowa. To był muzyk urodzony z gitarą. Niewielu gitarzystów poruszało się na scenie, tak jak Krzysztof.

Jakim był twórcą? Nie byłem świadkiem tego, jak układał te swoje nutki. Nam przedstawiał gotową piosenkę, nad której ostateczną postacią pracowaliśmy już na próbach. Jego twórczość chyba najlepiej oceniła publiczność i młode zespoły, które włączyły do swojego repertuaru piosenki Krzysztofa. Ostatnio zagraliśmy w Teatrze Muzycznym w Gdyni KONCERT WSPOMNIEŃ. Wykonaliśmy 26 piosenek Krzysztofa. Entuzjastyczna reakcja widowni w sposób jednoznaczny określiła ich popularność.

Kiedy wraz z Czerwonymi Gitarami przygotowywał pan piosenki na koncert poświęcony Krzysztofowi w Gdyni na pewno powróciło wiele wspomnień…

Oczywiście, że tak. „Jak mi się podobasz” – pierwszy nasz wyjazd na Zachód do Cannes, do Francji. „Szukam tamtej wiosny” to Czechosłowacja i niefortunna zapowiedź tej piosenki, po której widownia ryknęła śmiechem, bo w języku czeskim słowo „szukam” jest brzydkim wyrazem na literę „p”. „Moda i miłość” i Telewizyjna Giełda Piosenki i w niej kilka tygodni na pierwszym miejscu. „Jesień idzie przez park” i jej wersja z uciętą puentą na płycie Polskich Nagrań. A wyniknęło to z tego, że na tzw. longpleju mieściła się określona ilość minut. Okazało się, że łączny czas piosenek przekracza ten limit i postanowiono skrócić najdłuższą piosenkę , a najdłuższa była właśnie „Jesień idzie przez park”. Czy wreszcie „Matura”, która zaczynała się polonezem, tak jak bal maturalny. Dopiero na nagraniu płytowym, pewnie z tego samego powodu, poloneza już nie słychać.

Zdarza się panu myśleć, że gdyby nie ten tragiczny w skutkach wypadek z lutego 1981 roku to dziś być może znowu stalibyście razem na scenie?

Szczerze mówiąc, nie myślałem i nie zastanawiałem się nad tym. Może wynika to z tego, że nasz muzyczny pociąg pędzi tak szybko i dzieje się tak dużo nowego, że musimy skupić się nad teraźniejszością. Niemniej jednak, gdyby, oczywiście teoretycznie nadarzyła się taka możliwość, to nie wiem… Nie, nie chce wymyślać głupot. Natomiast pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkich, którzy czytają w tej chwili moje słowa.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

  1. Grażyna
    20/07/2016 o 5:49 am

    Panie Lesławie – pomyłka, fotografem nie jest Marek Karewicz.
    Natomiast zdjęcie to robił Stefan Kraszewski, a była to sesja foto w maju 1967 r. do drugiej płyty „Czerwone Gitary 2”.

    • 20/07/2016 o 8:45 am

      Dziękuję za czujność! Blog wprawdzie zawieszony do odwołania, ale postaram się wprowadzić poprawkę.

  2. Natalia
    31/01/2012 o 10:01 pm

    Gratuluje wspaniałego wywiadu Panie Jurku! Ściskam cieplutko i pozdrawiam zerdecznie:-)

  3. 31/01/2012 o 4:46 pm

    Gratulujemy znakomitego wywiadu! Dziękujemy w imieniu własnym oraz fanów Czerwonych Gitar i Krzysztofa Klenczona, odwiedzających naszego bloga o zespole.

    Pozdrawiamy serdecznie

    • 31/01/2012 o 5:57 pm

      Dziękuję bardzo! Robiłem, co mogłem. Cieszę się, że się podoba 🙂

  1. 31/01/2012 o 4:55 pm

Dodaj komentarz