Strona główna > Muzyka, People > Eksterminacja nadchodzi z twierdzy Przemyśl

Eksterminacja nadchodzi z twierdzy Przemyśl

rotengeist zespół band

Z radością kontynuuję wątek, w którym pojawiają się wydawnictwa Defense Records, rozpoczęty pod koniec czerwca 2014. Tym razem nie trzy załogi, lecz jedna ze stajni Heńka Płetwy – przemyski Rotengeist. Poza tym zacnym zespołem, parę wrażeń po spóźnionym przesłuchaniu ostatniego Illusion oraz alternatywno-punkowo rockowego zespołu Arcy Młyn.

rotengeist okładkaRefleksja pierwsza – letnią porą klasyczny thrash metal wchodzi wybornie. Aż się cieszę na tegoroczną edycję Brutal Assault, gdzie takiej muzyki nie zabraknie. Ale wróćmy do Rotengeist, ekipy z dawnej twierdzy Przemyśl pochodzącej. Miałem wielką przyjemność skosztować, dzięki szczodrobliwości Heńka ofkors, drugą płytę tria, zatytułowaną „Start To Exterminate”. Mógłbym napisać krótko – jesteś maniakiem thrashu, musisz tego materiału posłuchać. Jednakże, jeśli chce się pomagać niezależnym, trzeba trochę mocniej się w całość wgryźć. Dziewięć kawałków, trwających nieco ponad 32 minuty. Bardzo dobrze, soczyście brzmią, bez przegięcia w stronę sterylności. Thrash metal ma kopać i kopie. „Start To Exterminate” to świetnie dobrane proporcje, wyczucie, ile ma być „cukru w cukrze”, że tak się wyrażę. Porcję zaserwowaną przez Rotengeist wchłania się idealnie, a trawienie przyspiesza w tak zacnych numerach jak „Success Of A Pill”, w którymjest deczko klasycznego speed metalu, a wiosło brzmi w pewnym momencie naprawdę nisko, zaś numer ładnie wygasza krótki basowy pochód. Chłosta przyjemnie również „Stone” oraz „Death Came With A Milkmaid” (tytuł niczym z Monty Pythona! Swoją ścieżką, skecz o porywanych mleczarzach, mistrzostwo!). Stylistycznie Rotengeist to w największym stopniu połączenie starego Slayera ze starym Exodusem i może jeszcze Dark Angelem i Agent Steel. Chętnie zobaczyłbym, co przemyska ekipa potrafi na żywo. Ich WWW nie było update’owane od dawna, ale mam nadzieję, że nie oznacza to niczego złego. Płytę gorąco polecam, obiecuję nadrobić i przesłuchać debiutancką „Fear Is The Key” oraz dwie demówki.

 

illusion opowiesci okladkaIllusion. Legenda ciężkiego grania, kiedyś – chyba można tak powiedzieć – polska odpowiedź na Biohazard, Dog Eat Dog, Panterę, i tym podobne kapele, które styl swój zbudowały na walcowato ciężkich, kapitalnych riffach. W kapeli rzeźbili i rzeźbią je Tomek „Lipa ” Lipnicki i Jerry Rutkowski. Kiedy parę lat temu reaktywowali się na parę koncertów, a potem ukazała się składanka hitów z paroma nowymi numerami, wiedziałem, że prędzej czy później pojawi się premierowy album. Illusion potwierdzili pracę nad nim po raz pierwszy w wywiadzie dla T-Mobile Music podczas MetalFestu 2013. Ładnych parę miesięcy później w sklepach zagościły „Opowieści”. Brzmienie wystylizowane na mocno brudne, stonerowe jest dziełem kwartetu oraz jakże zasłużonego dla polskiego ciężkiego grania producenta Adama Toczko. Gdyby nie z miejsca określający tożsamość twórcy wokal Lipy, pomyślałbym, że to jakiś zaginiony materiał Kyuss albo stara produkcja QOTSA, zmieszana z Kornem. Ale nie retro brzmienie i te skojarzenia są problemem. Nie znajduję tu numerów, z którymi chciałbym spędzać czas ponownie. Wracać do nich, odkrywać to, co mają gdzieś schowane pod powierzchnią. I nie mówię tu o drugim „Nożu”, Wojtku”, „Cierniu”, „Na luzie”, ale o czymś na poziomie choćby „Solą w oku” ze składanki (wybija się zdecydowanie „O przyszłości”). Faktem jest, że Lipa napisał naprawdę świetne teksty, w których jak to tylko on potrafi, z lapidarnym mistrzostwem podsumował/ uwypuklił różne sytuacje, zjawiska, osoby. To nie jest zła płyta. Jest solidna, lecz bez magicznego błysku. Ale cieszę się, że Illusion znów nagrywa i koncertuje oraz mam nadzieję, że pozostanie z nami jeszcze długo. Choćby dla koncertów, które kapela Lipy zawsze daje mistrzowskie.

 

arcy młyn okładkaTrójcę w tym wpisie na BWM uzupełnia załoga hardcore-punkowa Arcy Młyn, mająca rodowód szczecińsko-gryfiński, a metrykalnie licząca sobie około dwa lata. Aczkolwiek dla mnie to, co gra jest raczej krzyżówką punka i alternatywnego rocka, hard core’a za bardzo tu nie słyszę. Za poczęcie odpowiedzialny jest gitarzysta Michał Zmaczyński, ale najbardziej znanym muzykiem formacji jest wokalista i tekściarz Przemysław Thiele, który ma poczesne miejsce w historii polskiej alternatywy jako członek legendarnych Kolaborantów. Wiosną 2014 pojawił się album o frapującym, szpiegowsko kojarzącym się tytule „Transmisje kodowane poufnymi hasłami”. Słuchając płyty czułem się, jakbym przeniósł się w czasie o około 30 lat i znalazł się na przykład na „Róbrege” (na którym swoją ścieżką raz się znalazłem). Muza brzmiąca mocno oldschoolowo, z silnie wyeksponowanymi garami, bezpośrednia, z zaangażowanymi tekstami, jak zwykle u Thielego. W notce promocyjnej z Jimmy Jazz Records Przemek tak mówi o tekstach: „Pracując nad niektórymi z nich musiałem wcielić się w dziada siedzącego przed telewizorem, którego denerwują chociażby relacje z kolejnych posiedzeń Sejmu. W jednej z piosenek przedstawiłem punkt widzenia uczestnika pewnej spiskowej teorii dziejów”. Choć jest punkowe uderzenie, nie brakuje na płycie ładnych, prostych melodii. Muzyka na pewno dla tych, którzy chłoną wszystko o punkowej genezie i z tekstami, które o czymś mówią w sposób jasny i niebanalny (dla mnie osobiście mistrzostwem są „Personalnie” oraz „PIN i zielony”). Rzadko trafia do mnie taka muzyka, ale cieszę się ogromnie, gdy do mnie dociera. Raz, że człowiek trochę mądrego słowa opisującego rzeczywistość łyknie, dwa, przypomni sobie czasy, gdy był o jakieś 25 kilo młodszy i hasał w młynie na Dezerterze 😉

 

  1. Brak komentarzy.
  1. No trackbacks yet.

Dodaj komentarz